czwartek, 12 marca 2015

Pół roku mineło.. o wyobrażeniach i rzeczywistości macierzyństwa

10 września 2014 roku o godzinie 5:50 moje życie zmieniło się na zawsze. Pojawił się w nim Jasiu. Czy wywrócił wszystko do góry nogami? Raczej pokazał mi nową perspektywę. Czy lepszą? Po prostu jest inaczej. Po prostu tego potrzebowałam. Po prostu nadszedł taki moment, że praca, imprezy, hobby, nawet podróże przestały wystarczać. Byłam oczywiście bardzo szczęśliwa, ale moje szczęście potrzebowało nowego wymiaru. Chciałam zostać mamą i moje marzenie się spełniło. Teraz moje życie jest pełniejsze :-) 




Gdy byłam w ciąży ciągle słyszałam teksty typu "wyśpij się, potem nie będzie kiedy" albo "podróżujcie póki możecie". Otoczenie rysowało przede mną wizję umęczonej matki, która nieustannie karmi i przewija swoje zapłakane dziecko. Moje stare życie miało się skończyć, a przynajmniej ograniczyć do siedzenia w domu z nadzieją, że ktoś poza najbliższą rodziną zechce nas odwiedzić. Aha, no oczywiście już sam poród miał być długi i ciężki (w końcu jestem pierworódką) i miał odebrać mi na jakiś czas chęć na płodzenie kolejnego potomka. No i ta nieustanna troska.. Tyle z teorii. Teraz czas na moją rzeczywistość.

Poród. Ledwo się zaczął a już się skończył. Piotrek na szczęście dojechał. Na szkole rodzenia mówili, że będą mnie bolały nogi od chodzenia. Że skurczów będzie przynajmniej ze 100. Tymczasem gdy ja rozważałam znieczulenie (żeby jednak nie mieć tej traumy), położna powiedziała, że mam 9 cm rozwarcia więc czas na finał. Niespełna 2 godziny po tym, jak zaczęłam odczuwać pewien dyskomfort związany z porodem, już trzymałam w rękach małego, bezbronnego Jasia :) Trochę bolało, ale nie żeby jakaś masakra. Myślałam, że będzie gorzej :) prawdą jest, że sam poród od razu się zapomina gdy pojawia się wyczekany maluch :) 


Nieprzespane noce. Owszem - dwie pierwsze, w szpitalu. Byłyśmy na sali we trzy, plus trzy noworodki, trudno o komfort i dobry sen. Nie mogłam się doczekać powrotu do domu. A tam - jakoś szybko wszystko nabrało swojego rytmu. Jasiu spał przez większość dnia - po prostu zasypiał podczas karmienia i albo cieszyłam się tym momentem gdy spał mi na kolanach (choćby przez 2-3 godziny), albo z większym lub mniejszym sukcesem odkładałam go do łóżeczka. Bo Jasiu od początku spał w swoim łóżeczku, a gdy skończył 9 dni - sam w swoim pokoju. Dlaczego tak? A o tym będzie w osobnym poście :) Wracając do kwestii rzekomego niewyspania - jest mi to uczucie obce. Prawdę mówiąc, odkąd urodził się Jasiu, śpię zdecydowanie więcej aniżeli w czasach pracy zawodowej. Wówczas to zwykle kładłam się koło północy w wstawałam koło 7 (a dwa razy w tygodniu po 6 na francuski). Jasiu zaczął przesypiać noce (zwykle z jednym karmieniem koło 4-5, które z czasem odpuścił) nim skończył dwa tygodnie. Wiem, że to nie jest standard,ale też nie odosobniony przypadek. Chcę wam tylko przekazać, że jest nadzieja. Aktualnie nasz wieczór zaczyna się koło 20, czasem 21, ale tylko dlatego, że zasiedzimy się u rodziny lub znajomych. Jasiu co prawda w połowie stycznia trochę się "zepsuł", tzn. zdarzają mu się nocne pobudki nawet po 3-5 razy. Więc czasem jest frustracja i lekkie zmęczenie, ale o dziwo rano jakoś się tego nie pamięta. I tak zwykle dosypiamy (z przerwami) do 8. W weekend czasem daje radę wyleżakować do 9:30. Widać ma zamiłowanie do spania w genach po tacie i tyle :) 




Płacz, pieluchy i cyc. Jasiu z zasady nie płacze. No chyba, ze się uderzy albo jest już bardzo zmęczony. Oczywiście często marudzi , ale nie jest to płacz tylko jęczenie. Brzmi podobnie, ale nie ma łez, nie chwyta za serce tylko myślisz sobie "taki mały a już wymusza - cwaniak.." Podobno dzieci rodziców, które się dużo śmieją i mało martwią też są pogodne. Być może coś w tym jest - nie narzekam :) Pieluchy są, owszem, ale to tak jak z papierem toaletowym - co parę godzin idziemy do toalety, robimy swoje i używamy papieru. Tak samo co jakieś 3 godziny zmieniam pieluchę. W nocy nie ma potrzeby - jak śpi, to śpi, my też przez sen zwykle nie sikamy. Nawet lubię je zmieniać, bo na przewijaku zabawa jest przednia - można zjadać stopy albo przekręcać się na brzuch :) Pewien problem z pieluchami pojawia się gdy jesteśmy "na mieście", ale to już temat na osobnego posta..  No i zostaje cyc. Od pół roku karmię naturalnie (wczoraj po raz pierwszy, z okazji pierwszego dnia siódmego miesiąca życia, jedno karmienie zastąpiło 190 ml zupy jarzynowej z kurczakiem). Nigdy nie czułam się niewolnikiem z tego powodu. Już abstrahując od tego, że to wspaniałe uczucie mieć tak blisko siebie dziecko, jest to tez okazja by poczytać, pobuszować w necie na komórce czy uciąć sobie drzemkę w dzień. A jak potrzebuję wyjść to albo dokarmiam przed wyjściem, albo zostawiam mleko w butelce i tata daje radę:) Cyc nie jest lekiem na całe zło - od tego jest aktualnie smoczek :)




Życie towarzyskie. Te tematy będę szerzej rozwijać w osobnych postach. Tu tylko powiem tak - nie umarło :) Podróżujemy, imprezujemy, chodzimy do kina, do restauracji, na siłownię i na zakupy. Jeśli tylko się da, zawsze zabieramy Jasia ze sobą. Jeśli się nie da, bo byłby to dla niego dyskomfort, zostaje z dziadkami lub po prostu już smacznie śpi. Nie staramy się na siłę udowadniać, że dalej możemy żyć tak jak przedtem. Nie możemy robić wszystkiego zawsze wtedy, kiedy byśmy chcieli (musimy dopasować się do rytmu dnia Jasia, jego drzemek i karmienia), często tylko jedno z nas gdzieś wychodzi (w niedzielę ja idę na siłownię, w poniedziałek Piotrek). Ale dalej jesteśmy aktywni towarzysko, bo posiadanie syna nie jest problemem.





Czas dla siebie. To też temat na osobnego posta. Czasu jest całe mnóstwo, pytanie - jak go wykorzystać? Pomysłów mam milion, tylko które wybrać? Póki co ćwiczę, czytam, gotuję, piekę, a ostatnio piszę bloga :) I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie czuję, że robię to kosztem "czasu dla Jasia" (a sporo rzeczy robię, gdy Jasiu bawi się na macie albo w łóżeczku).  Uważam, że Jasiu potrzebuje mamy wypoczętej i zadowolonej. Poza tym on tym samym uczy się samodzielności i kreatywności :)

Troska. Tu niestety jest jak mówią. Może nie nieustanna, ale jest. Zwłaszcza dopóki nie poznasz swojego dziecka na tyle by wiedzieć co oznacza płacz. Pewnego razu obudziłam się w nocy i zaczęłam wymiotować. Resztę nocy martwiliśmy się z mężem czy to nie jeliówka i nasłuchiwaliśmy czy Jasiu spokojnie śpi. Pewnie będzie gorzej. Zacznie chodzić, będzie chorował, będziemy się martwić i siedzieć przy jego łóżku. Kiedyś pójdzie do szkoły, zacznie wychodzić z kolegami i pić alkohol. Ot życie. Ale taka już rola rodzic,  trzeba się z tym pogodzić. Byle zbytnia troska  nie przysłoniła radości. Bo lepiej się śmiać niż płakać. 

REASUMUJĄC - myślałam, że będzie trudniej. tymczasem po pól roku mogę powiedzieć, że macierzyństwo jest super doświadczeniem życiowym.  Jest przygodą. Jasiu jest kochany (bo jest mój ;-)) i dostaje ode mnie miliard całusów dziennie. Uwielbiam spędzać z nim czas (choć lubię też jak spędza ten czas z tatą albo dziadkami), widzieć jak się zmienia, jak rośnie, jak uczy się nowych rzeczy i jak coraz bardziej ogarnia rzeczywistość. Ja także się zmieniam. Macierzyństwo uczy cierpliwości (choć ciągle długa droga przede mną mam wrażenie..), rozwija kreatywność (w końcu jakoś trzeba zapełnić te 12 godzin) i decyzyjność (a z tym zawsze miałam problem). Jestem też chyba bardziej waleczna, w końcu Jasiu sam o siebie nie zawalczy :) Pewnie, że czasem jestem zmęczona, że myślę sobie, że fajnie byłoby wrócić do pracy (nie jest to dla mnie abstrakcja). Ale potem dostaję mokrego całusa i widzę rączki, które wyciągają się w moją stronę i zapominam o zmęczeniu. Z niecierpliwością czekam, co przyniesie kolejny dzień (może wyjdzie ząbek? a może usiądzie? może coś powie?) i cieszę się, że mam przed sobą jeszcze ponad pół roku na etacie mamy w domu. Odliczam też dni do wakacji - wtedy będziemy wszyscy razem, mama, tata i Jasiu, a to dopiero pełnia szczęścia :)

Na zakończenie mały bilans z półrocznego życia Jasia :)
Waga: 3440 g -->> 8200 g
Wzrost: 56 cm -->> 71 cm
Aktualny rozmiar -->> 74 cm / 6-9 mcy

Jako półroczniak potrafi:
  • przekręcać się na brzuch
  • przekładać zabawkę z rączki do rączki
  • pełzać do tyłu (czasem trochę do przodu jeśli tego wymaga dosięgnięcie smoczka)
  • kręcić się wkoło na macie
  • samemu sięgnąć po smoczek i włożyć go sobie do buzi
  • wysiedzieć nawet 40 minut w wysokim krześle w kuchni gdy mama gotuje :)
  • powiedzieć "gu" i jeszcze parę innych dziwnych dźwięków
  • głośno się śmiać (osiągnięcie ostatnich dni, dziś po raz pierwszy usłyszał to ktoś poza mamą :P)
  • zwinąć język w rurkę (a tata nie potrafi! hehe:P)
 A do tego ma taaaaakie długie rzęsy :) Po prostu przystojniak z niego :)




A wy, drodzy rodzice, jakie macie doświadczenia? Jak zmieniło się wasze życie dzięki dzieciom? Zachęcam do dzielenia się przemyśleniami :)



5 komentarzy:

  1. Ciekawe, nie wiem, ale dodałem komentarz a go nie ma. No to jeszcze raz.
    U nas myślę, że podobnie jak u Was ;) Towarzysko trochę mniej intensywnie, ale jest! Dobrze, inaczej, ale fantastycznie. A dla zdrowia lepiej, że nie dajemy tak czadu jak wcześniej, haha :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pewnie że podobnie - w końcu byliście dla nas wzorem :-) buziaki dla całej waszej trójki 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz Aniu ja mam dwa skrajnie różne obrazy macierzyństwa. Przy starszej Oliwce to oczy miałam trzymane na zapałki a ręce mi mdlały od bujania, noszenia byle by chciała zdrzemnąć się choć 30 minut. Młodsza, Natalka to mały promyczek z turbodołądowaniem jak siostra, ale zamiast płaczu i krzyku jest uśmiech od ucha do ucha ;-) Oba porody miałam expresowe i bez znieczulenia. Oliwka wyskoczyła o 4.13 rano po godzinnym porodzie a Natalka o 19.30 po niecałej godzinie od przyjazdu do szpitala. Obie gwiazdy zebrały się na świat we wtorek i obie po 37 tygodniach i 2 dniach przesiedzianych u mamy w brzuszku :-) Przy Oliwce przeżywałam każdą krostkę, każde kwęknięcie i z racji niewyspania nie raz chodziłam po ścianach. Przy drugiej córce mam już większy dystans i może dlatego też jest mi łatwiej
    Moje 8,5 miesiąca z Natalką mogłabym opisać tak jak Ty swoje pół roku z Jasiem, choć z racji dwóch pociech nie jesteśmy aż tak aktywni. Natalka jest bardzo energicznym i ciekawym świata dzieckiem, mając 4 miesiące już pełzała, mając 6,5 miesiąca raczkowała po całym mieszkaniu a jak skończyła 7 miesięcy zaczęła stawać przy meblach i teraz doskonali technikę chodzenia przy nich. Obecnie noce mamy pocięte na 3 pobudki co 3 godziny bo lubimy jeszcze w nocy sobie pojeść cyca;-) Do 4 miesiąca mała potrafiła i 7 godzin przespać jednym ciągiem, ale od tamtego czasu idą ząbki i tak idą idą tylko, że wyjść nie chcą do końca... Choć nie zawsze jest łątwo to z dziećmi jest naprawdę dużo weselej w życiu ;-D To co najpiękniejsze w macierzyństwie to uśmiech dziecka ( nawet jeśli budzi Cię codziennie o 5 rano ;-)). Przy dzieciach nauczyłam się cierpliwości i czerpania radości z tych małych drobiazgów :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś ktoś mi życzył trójki dzieci, bo podobno jedno to nie wyzwanie :-) domyślam się jednak, że już przy dwóch jest wesoło :-) u nas też niby zęby idą, ale póki co nic nie wyszło, tylko dziąsła pulchne i wszystko uślinione :-) dzięki za wpis, dobrej nocy!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń